Hity i Kity 2015 - kino zagraniczne


 



Ten rok żegnam z radością, ponieważ mało było w nim dla mnie filmowych zaskoczeń. Pierwsza połowa minęła pod znakiem oscarowych produkcji – „Birdman”, „Teoria wszystkiego” czy „Gra tajemnic”. Druga natomiast pokazała, jak wiele dobrego dzieje się polskim kinie – „Noc Walpurgi”, „Demon”, „Chemia” czy „Córki dansingu”. Myślę, że moja piątka to przekrój najważniejszych produkcji odchodzącego roku.

HITY

1. „Birdman”, reż. Alejandro González Iñárritu

   
Mocna, oscarowa premiera początku roku. Kłębiące się emocje zostają zapakowane w niemalże klaustrofobiczne pomieszczenia broadwayowskiego teatru. To miejsce bardzo ważne i sentymentalne dla aktorów. Dlatego to tu, zapomniany gwiazdor Riggan Thomson (Michael Keaton) próbuje wystawić swój spektakl i ponownie wkroczyć w życie widzów. Niestety, aktor znany głównie z roli superbohatera – Birdmana żyje w swojej fikcji. Nie potrafi okiełznać rzeczywistości.

2. „Mad Max: Na drodze gniewu”, reż. George Miller


Trzydzieści lat po premierze ostatniego filmu z tej serii, widzowie mogli zobaczyć kolejną odsłonę. Rzadko zdarza się, że kolejna część jest lepsza od pierwowzoru. „Mad Max: Na drodze gniewu” to zupełnie nowa jakość, która zapiera dech w piersiach. Najwięcej uwagi skupia na sobie Cesarzowa Furiosa (Charlize Theron), która została potraktowana na równi z jej męskimi partnerami. Postapokaliptyczny świat Millera jest jeszcze bardziej szalony i mroczny niż w poprzednich częściach.

3. „Dzikie historie”, reż. Damián Szifrón













Kilka historii ludzi, którzy przekraczają swoje granice i dają się ponieść złości, nie zważając na społeczne konwenanse. Doskonale poprowadzona akcja, która przeprowadza nas przez kolejne stadia ludzkiej psychiki. Ten film obnaża nas samych - mściwych i zaborczych, ale posiadających granice. A co stałoby się gdybyśmy je przekroczyli? Odpowiedzią są bohaterowie filmu – zdradzona żona czy zaatakowany kierowca. Doskonały, czarny humor.

4. „Love”, reż. Gaspar Noé



 









Przysporzył wielu kontrowersji już od pierwszej projekcji. Zatarł granicę pomiędzy filmem artystycznym, a pornograficznym. Reżyser zrobił to brawurowo i arogancko przy użyciu techniki 3D, która dodatkowo pomogła podsycić  koloryt całej historii. Ostatecznie widz ogląda „Love” z wypiekami na twarzy. Z całą pewnością była to najgłośniejsza premiera tego roku.

5. „45 lat”, reż. Andrew Haigh

 

 









Traumatyczny i wyobcowany obraz dojrzałej miłości, która była zbudowana na tajemnicy. Podczas przygotowań do 45 rocznicy ślubu, Geoff otrzymuje list o odnalezieniu ciała jego pierwszej miłości. Ta wiadomość wytrąca go z równowagi i zmusza do wspomnień, które są bolesne dla Kate. Okazuje się, że mężczyzna nigdy nie był szczery wobec swojej żony, a do tego nigdy nie zapomniał o pierwszej miłości. Doskonała gra aktorska - Charlotte Rampling i Toma Courtenay. Film wyważony psychologicznie, w którym najważniejszą rolę pełnią niuanse, gesty bohaterów. Emocje, które nimi kierują zmierzają do nieuchronnej katastrofy związku, bez krzyku lecz z ogromnym zawodem.

KITY

1. „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, reż. Sam Taylor-Johnson

 
Jedna z najbardziej oczekiwanych premier i jeden z najbardziej niezrozumiałych dla mnie fenomenów. Gigantyczna machina do zarabiania pieniędzy, lecz nic poza tym. Męczący, marionetkowy film o kopciuszku i księciu.

2. „Uprowadzona 3”, reż. Olivier Megaton

 
Kury znoszącej złote jaja się nie zabija i tak było w tym wypadku. Niestety, kolejna kontynuacja to błędne koło – od braku pomysłu na scenariusz po ostateczną produkcję. Brak jej świeżości, fabuły i aktorstwa, a do tego sceny akcji nie stanowią już zalety tego filmu.

3. „Fantastyczna czwórka”, reż. Josh Trank

 
Kolejna produkcja Marvela nie znajdzie miejsca w moich ulubionych filmach. Historia o młodych superbohaterach nie jest zaskakująca czy widowiskowa. Nie ma w niej świeżości, ani po stronie reżysera, ani aktorów. Bohaterom brak pasji, to odbębniona historia, którą ktoś musiał opowiedzieć. Szkoda, że fantastyczna czwórka okazała się nie być fantastyczną.

4. „Piksele”, reż. Chris Columbus

 
Film miał być hołdem w kierunku klasycznych gier video, niestety zabrakło pomysłu na fabułę. Całość wypada bardzo schematycznie i stereotypowo. Pojawiają się żarty, które nie śmieszą i bohaterzy, którzy nie bawią. Film nie oddaje klimatu retro gier, a co więcej obraża kobiety i graczy.

5. „Witamy na Hawajach”, reż. Cameron Crowe

 
Wydawałoby się, że topowi, amerykańcy aktorzy to przepis na sukces, niestety nie. „Witamy na Hawajach” to doskonały przykład tego jak cienka linia jest pomiędzy żenadą, a humorem. Film ani nie bawi, ani nie wzrusza, a co więcej przeraża okropną grą Bradleya Coopera i Emmy Stone. Wprost rażą drewniane dialogi i nieśmieszny humor sytuacyjny. Do dziś nie wiem jak reżyser takich filmów jak „U progu sławy” czy „Elizabethtown” mógł zaprezentować widzom tak słabą produkcję.

 
Z radością wybiegam w przyszłość i już nie mogę się doczekać nowego filmu Quentina Tarantino - "Nienawistna ósemka" (premiera: 15.01) i braci Coen - "Ave, Cezar!" (premiera: 19.02). Ponadto ciekawi mnie nowa produkcja z Jennifer Lawrence, o kobiecie, która stoi za wynalezieniem mopa - "Joy" (premiera: 08.01), reż. David O. Russell. W sierpniu na pewno wybiorę się na długo wyczekiwany "Legion samobójców", w reżyserii Davida Ayera! A w 2016 roku koniecznie musicie zobaczyć: "Syn Szawła" (premiera: 22.01), "Barany. Islandzka opowieść" (premiera: 19.02), "Widzę, widzę" (premiera:12.02), a także "Carol" (premiera: 04.03).



Autorka: Ania W.

Share this:

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz