Współczesna wersja Kopciuszka




Tytuł: "Pięćdziesiąt twarzy Greya"
Gatunek: Melodramat
Reżyseria: Sam Taylor-Johnson
Premiera: 13.02.2015
Produkcja: USA
Obsada: Dakota Johnson, Jamie Dornan
Ocena: 5/10







100 milionów sprzedanych egzemplarzy i 81 milionów dolarów zysków tylko w walentynkowy weekend. „50 twarzy Greya” bije na głowę rywali w walce o najwyższe miejsce na podium w amerykańskim zestawieniu box office. Świat szaleje, kobiety mdleją, panowie rozkładają ręce, a recenzenci nie pozostawiają na nim suchej nitki. Chciało by się rzec: O co tyle hałasu? Przecież to tylko bajka. 



Kiedy w 2011 roku nijaka E.L. James wydała powieść erotyczną o znajomości młodej studentki Anastasi Steele z miliarderem i biznesmenem w jednym Christianem Greyem, kobiety czytały ją wszędzie. Książka była nieodłącznym kompanem w autobusach, podczas mieszania zupy, czy po prostu w łóżku, gdy pozostali domownicy dawno już spali. Reakcje były różne, jednak pośród nich zdało się zaobserwować jedną wspólną cechę: wypieki na policzkach. Z czasem przyszły kolejne części, a wraz z nimi wyobrażenia o tym jak naprawdę mogli by wyglądać: Anastasia i Christian, aż do 2015 roku.

Wtedy to powieściowy pierwowzór doczekał się filmu, trzeba przyznać specyficznego. Na pierwszy rzut oka – wszystko wygląda przepisowo: namiętna miłość, ładna ona, przystojny on i dużo, dużo scen łóżkowych, czyli komplet. Jednak…głosy są sprzeczne, bowiem nie brakuje ani tych z wyrazami zachwytu, ani tych  zawierających ostrą krytykę.

Szał jaki opanował świat filmu rozpoczął się już w momencie doboru aktorów. Potwierdzeniem tego jest liczba 48 osób, które brane były pod uwagę do roli głównych bohaterów! Wszyscy (ze zdecydowaną przewagą pań) , którzy przeczytali uprzednio książkę jednomyślnie stwierdzili: książkowy Grey to wypisz, wymaluj Matt Bomer, a Anastasia  to wykapana: Alexis Bledel. Niestety mimo usilnych traillerów tworzonych przez fanów, rolę otrzymali: Dakota Johnson i Jamie Dornan. Odmienne decyzje, apelacje i fala nieustających skarg, musiały pozytywnie wpłynąć na  odtwórcę Christiana, bowiem aktor w widowiskowej scenie obnażenia torsu wywołał w kinie westchnienia – pań i oburzenie – towarzyszących im panów. Co lepsze, pary te wychodząc z sali jednomyślnie stwierdziły iż film nie zrobił na nich wrażenia, cytując: „Był nudny i pozbawiony pikanterii”.


Niestety, jakoś trudno w to uwierzyć, dodatkowo sądzę iż po tym seansie niejedna sypialnia zapłonęła namiętnością i nutką wyszukanej fantazji. Oczywiście, dzień lub dwa po obejrzeniu filmu, by partner nie pomyślał iż skutkiem tego jest jakieś tam marne „soft porno”. Konkludując na tym właśnie polega przełomowość zarówno słabej książki jak i błahego filmu. 

Jedyne co ulega zmianie to fakt iż tym razem inicjatywa wychodzi od strony kobiet. Ponieważ gdybyśmy mieli cofnąć się w czasie, to bez oporów stwierdzilibyśmy iż to mężczyźni (reżyserzy i scenarzyści) uchylali rąbka tajemnicy na temat seksu sado-maso m.in. w filmie „Salo” czy niedawnej „Nimfomance”. 


I tak na koniec, bez owijania w bawełnę -  oczywiste jest to, że film nie należy do tych z górnej półki. Powiem więcej, największą bolączką „50 twarzy Greya” nie są „miłosne” sceny jednak nic nieznaczące dialogi głównych bohaterów. Oczekiwania wobec ekranizacji były równie wysokie co do wszystkich części „Zmierzchu”, mimo to oba okazały się banalne. Nie czarujmy się, bo w sumie nie o gadanie tutaj chodzi, ciekawość bowiem prędzej, czy później zwycięży. Zapewne jeżeli nie teraz, to w najbliższym czasie obejrzycie ten film w domu.




Autor: A.S

Share this:

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz