Gdzie Bóg nie może, tam Amerykanina pośle

 
Tytuł: "FURIA"
Gatunek: Dramat, Wojenny
Reżyseria: David Ayer
Premiera: 24.10.2014
Produkcja: USA
Obsada: Brad Pitt, Shia LaBeouf, Logan Lerman, Michael Peña, Jon Bernthal i inni
Ocena: 4/10










Hollywoodzcy aktorzy i topowy, amerykański reżyser - brzmi jak przepis na sukces? "Furia" Davida Ayera zapowiadana jako brutalna historia o realiach wojennych przehandlowuje wszystko co kochają Amerykanie - patos i bohaterską walkę do końca.


Kiedy David Ayer w 2000 roku współtworzył scenariusz do filmu „U-571”  o amerykańskich marynarzach, którzy rzekomo zdobyli  Enigme. Wywołał sprzeciw mieszkańców Wielkiej Brytanii. Ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych - Bill Clinton - musiał przepraszać za film Brytyjczyków. Tym razem spróbował historię potraktować poważniej i z ogromną pieczołowitością. Chciał odwzorować każdy szczegół z okresu II wojny światowej, by ostatecznie stworzyć realistyczny i brutalny obraz, pokazujący prawdziwe realia, jak zrobił to w „Bogowie ulicy”.

Załogę czołgu, o nazwie "Furia"  poznajemy wiosną 1945 roku. Podczas zaciętej walki z niemieckimi oddziałami, tracą jednego członka załogi. Amerykańscy czołgiści otrzymują zadanie przedarcia się za linie frontu, w celu obrony alianckich linii zaopatrzenia. Dołącza do nich szeregowiec Norman Ellison (Logan Lerman) i pod dowództwem Don Colliera (Brad Pitt) ruszają, by wykonać misję.

Ayer zadbał o szczegóły kostiumów, czołgów, wykorzystał nawet fakt, że podczas II wojny światowej używano amunicji smugowej, dzięki czemu wzbogacił wizualną stronę filmu. Jednakże jego starania okazały się niepotrzebne, gdyż fabule brakuje sensu i spójności. Dostajemy opowieść o małym żołnierzyku, dla którego wojna jest miejscem stawania się mężczyzną. W swej drodze musi przejść przez kilka etapów inicjacji, by stać się prawdziwym żołnierzem. Nijak ma się to do poważnego dramatu wojennego, który opowiadałby o realiach konfliktu zbrojnego. Pojawiają się dość powierzchowne i utarte stwierdzenia na temat wojny, które nie dodają nic, czego byśmy już wcześniej nie wiedzieli.

To nie jest doskonały film wojenny, ale ma momenty, które naprawdę mogą zachwycić, jak choćby scena przy stole w domu Niemki, w której aktorzy dają popis swoich umiejętności. Poprzez zachowania na pograniczu dobrego smaku ukazują czym jest wojna – brutalną rozgrywką, gdzie ludzie obdzierani są z emocji, nie ma niewinnych, a moralność nie istnieje. Ta pastiszowa scena ma na celu ukazać, czym może stać się człowiek i jak daleki jest od empatii i współczucia. Niestety to jedyna sensowna scena, która niesie konkretną treść, reszta to dość dziwne zabiegi reżysera, jak użycie w pierwszych i ostatnich scenach białego konia. To jedynie niepotrzebny symbolizm wolności o którą walczą lecz po raz kolejny nie wnosi nic do historii. A na domiar złego bystre oko widza dostrzeże, że kolejne rozgrywane bitwy odbywają się tak naprawdę w tym samym miejscu, pod tym samym lasem, nakręcone zostały jedynie z innej perspektywy.

Zdjęcia (Roman Vasyanov) są tym elementem, który w filmie najbardziej się sprawdza. Poprzez ujęcia mglistych krajobrazów mamy poczucie obcowania z wojną. Ukazują jej brutalność, a sceny batalistyczne wyglądają naprawdę widowiskowo. Nawet czerwono-zielone laserowe wiązki (niczym z „Gwiezdnych wojen”) nadają charakteru całemu filmowi, wprowadzają element gry pomiędzy dobrem a złem.  To szczególnie może zachwycić młodego widza, który lubuje się w grach bitewnych. Nie dziwi fakt, że „Furia” była obecna w konkursie głównym na Międzynarodowym Festiwalu Sztuki Autorów Zdjęć Filmowych Camerimage 2014 w Bydgoszczy. 

Liryczna ścieżka dźwiękowa jest dopełnieniem filmu, łączy się z warstwą wizualną i buduje atmosferę napięcia. Jej autorem jest Steven Price, który w zeszłym roku otrzymał Oscara za muzykę do obrazu „Grawitacja”. Podobnie jak tam jest ona delikatna, miejscami bardziej patetyczna, buduje emocjonalną stronę filmu.

Ostatecznie na „Furię” składa się zbyt dużo patosu, a za mało sensownych scen. Ayer co prawda postarał się, aby odwzorować każdy detal scenografii, lecz najwidoczniej zbyt mało czasu poświęcił scenariuszowi, a szkoda bo naprawdę film miał potencjał. Zapowiadana brutalna historia, okazała się jedynie wariacją na temat konfliktu zbrojnego. Finalnie bezsens wojny odzwierciedlony jest w bezsensie robienia tego filmu - jedynie dlatego, by pokazać jak Amerykanie rozgramiają w piątkę ogromną armię SS, niczym trzystu Spartan w bitwie pod Termopilami. Tym samym po raz kolejny przyczyniają się do ocalenia świata.




Autorka: Ania W.

Share this:

CONVERSATION

0 komentarze:

Prześlij komentarz